Z kolegą z ulicy Drewnianej, przy której mieszkałem i razem chodziliśmy do szkoły podstawowej doszliśmy do wniosku, że zbrzydło nam takie jednostajne
życie i trzeba coś zmienić.
Dogadaliśmy się, że będziemy zdawać do Szkoły Morskiej.
W tym czasie Polska była potęgą morską w połowach ryb, a
flota rybacka zajmowała drugie miejsce w świecie. Szkoły uczące na marynarzy i
rybaków były bardzo modne i oblegane przez chętnych.
My po podstawówce
mogliśmy myśleć tylko o szkole zasadniczej.
Padło na Szkołę Rybołówstwa Morskiego w Darłowie.
Kolega, gdzieś w szkole podstawowej się zawieruszył i
dopiero ją kończył, ja zaś byłem już w pierwszej klasie technikum.
Języka polskiego uczyła nas Pani prof. Wiśniewska.
Korpulentna, pulchna nauczycielka znana w Białymstoku ze swych ekstrawagancji i
podejścia do uczniów. Lubiła naigrywać się i dręczyć młodzieńca, który jej
podpadł. Delikwenta stojącego w ławce doprowadzała do płaczu i kazała mu tak
stać. W tym czasie zajmowała się czym innym. Gdy delikwent się uspokoił wracała
do niego i ponownie był płacz, a ona z zadowoleniem wracała do lekcji.
Ze względu na swą tuszę nazywana była szafą.
Na jednej z rad pedagogicznych siedzący przy niej prof.
Linder, chcąc jej dopiec donośnym szeptem, by wszyscy słyszeli - zapytał:
- a wie pani jak panią nazywają?
Na co ona ostentacyjnie:
- a jak mają nazywać ?, - oczywiście szafa. To i tak lepiej
od żaby.
I to był złośliwy przytyk do jego grubych szkieł w okrągłej
oprawie i nazywanie w szkole swej córki, która też się tu uczyła - Żabcią.
I ona dowiedziała się, że chcę iść do szkoły morskiej.
Idealny kandydat do podrwienia z niego.
Orłem z języka polskiego nie byłem, ale też z tym
przedmiotem większych problemów nie
miałem.
Pani prof. na początek oświadczyła, że jak złożę dokumenty
do nowej szkoły, to postawi mi dwóję na świadectwie ukończenia pierwszej klasy.
Z powodu braku reakcji z mojej strony okazując swe niezadowolenie umilała mi
życie do końca roku szkolnego.
Urobiliśmy rodziców i po uzyskaniu zgody wysłaliśmy podania
o przyjęcie do szkoły do Darłowa, skąd
po pewnym czasie otrzymaliśmy pismo zawiadamiające o zakwalifikowaniu nas do
egzaminów wstępnych i terminie stawienia się na nie.
W określonym czasie wsiedliśmy do pociągu. Do Warszawy
jechaliśmy we dwóch. W warszawie wsiadło do pociągu wielu takich jak my,
szukających przygód z całej Polski, a najliczniejsza i najgłośniejsza była
grupa Warszawiaków.
Do Darłowa dotarliśmy już całkiem spora grupą.
Było bardzo wcześnie rano. Drzwi szkoły zamknięte.
Miasteczko jeszcze spało. Tylko wokół unosił się smrodliwy zapach.
Postanowiliśmy pójść nad morze do Darłówka. Poszliśmy
pieszo. Okazało się, że to około 4 km.
W Darłówku nie było
już smrodliwego zapachu, a wokół unosił się smród uniemożliwiający nam
oddychanie. Wyziewy z miejscowej
przetwórni ryb dokładnie zatruwały atmosferę.
Pobiegliśmy na plażę, gdzie od morza wiał oczyszczający
powietrze wiaterek.
Większość z kandydatów na wilków morskich po raz pierwszy
ujrzało morze.
Nasyciwszy się widokiem i świeżym powietrzem wróciliśmy do
otwartej już szkoły w Darłowie.
Po zameldowaniu się i dopełnieniu formalności zakwaterowano
nas w salach internatu szkolnego z
piętrowymi, metalowymi łózkami
Szkoła była skoszarowana i panowała tu dyscyplina wojskowa.
Po pierwszym dniu egzaminów, pełni wrażeń z przebytego dnia
długo po capstrzyku nie mogliśmy zasnąć.
Na sali panował harmider. W pewnym momencie do sali wpadło kilku dyżurnych z
najstarszego rocznika i z wrzaskiem, zapaliwszy światło kazali nam się ubierać
i ustawić przy łóżkach.
Następnie na komendę rozebrać i położyć do łóżek. I tak
kilka razy. W końcu wybrali dwóch najwolniejszych i kazali położyć się na
stołkach, a każdy z chłopaków musiał przyrżnąć mu w siedzenie. Jeżeli słabo
uderzył, to zamieniali się miejscami. W końcu kazali nam spać.
Z egzaminami nie miałem problemów, a i na pisemnym z
matematyki koledze podrzuciłem zadania.
Po egzaminach wróciliśmy do domu. Wyniki miały być za
miesiąc.
W połowie sierpnia ja i kolega otrzymaliśmy pisma ze szkoły
z informacją, że zdaliśmy egzaminy, zostaliśmy przyjęci i mamy stawić się 1-go
września do szkoły.
Na szczęście mnie już to nie interesowało. Ostygł zapał do
morskich podróży. Kolega sam pojechał do Darłowa i tak nasze drogi się
rozeszły.
Ja skruszony wróciłem, na szczęście do drugiej klasy
technikum.
Pani prof. Wiśniewska, ku memu zadowoleniu już mnie nie uczyła.
Po technikum poszedłem na dwa lata do wojska, zaś kolega
zostawszy rybakiem został wcielony na trzy lata do Marynarki Wojennej. Po
wojsku wrócił do Białegostoku i pracował w tutejszej elektrowni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz