środa, 11 września 2013

Morska przygoda



                Z kolegą z ulicy Drewnianej, przy której mieszkałem i  razem chodziliśmy do szkoły podstawowej doszliśmy do wniosku, że zbrzydło nam takie jednostajne życie i trzeba coś zmienić.
Dogadaliśmy się, że będziemy zdawać do Szkoły Morskiej.
W tym czasie Polska była potęgą morską w połowach ryb, a flota rybacka zajmowała drugie miejsce w świecie. Szkoły uczące na marynarzy i rybaków były bardzo modne i oblegane przez chętnych.
My po  podstawówce mogliśmy myśleć tylko o szkole zasadniczej.
Padło na Szkołę Rybołówstwa Morskiego w Darłowie.
Kolega, gdzieś w szkole podstawowej się zawieruszył i dopiero ją kończył, ja zaś byłem już w pierwszej klasie technikum.
Języka polskiego uczyła nas Pani prof. Wiśniewska. Korpulentna, pulchna nauczycielka znana w Białymstoku ze swych ekstrawagancji i podejścia do uczniów. Lubiła naigrywać się i dręczyć młodzieńca, który jej podpadł. Delikwenta stojącego w ławce doprowadzała do płaczu i kazała mu tak stać. W tym czasie zajmowała się czym innym. Gdy delikwent się uspokoił wracała do niego i ponownie był płacz, a ona z zadowoleniem wracała do lekcji.
Ze względu na swą tuszę nazywana była szafą.
Na jednej z rad pedagogicznych siedzący przy niej prof. Linder, chcąc jej dopiec donośnym szeptem, by wszyscy słyszeli -  zapytał:
- a wie pani jak panią nazywają?
Na co ona ostentacyjnie:
- a jak mają nazywać ?, - oczywiście szafa. To i tak lepiej od żaby.
I to był złośliwy przytyk do jego grubych szkieł w okrągłej oprawie i nazywanie w szkole swej córki, która też się tu uczyła  - Żabcią.
I ona dowiedziała się, że chcę iść do szkoły morskiej. Idealny kandydat do podrwienia z niego.
Orłem z języka polskiego nie byłem, ale też z tym przedmiotem większych  problemów nie miałem.
Pani prof. na początek oświadczyła, że jak złożę dokumenty do nowej szkoły, to postawi mi dwóję na świadectwie ukończenia pierwszej klasy. Z powodu braku reakcji z mojej strony okazując swe niezadowolenie umilała mi życie do końca roku szkolnego.
Urobiliśmy rodziców i po uzyskaniu zgody wysłaliśmy podania o przyjęcie do szkoły  do Darłowa, skąd po pewnym czasie otrzymaliśmy pismo zawiadamiające o zakwalifikowaniu nas do egzaminów wstępnych i terminie stawienia się na nie.
W określonym czasie wsiedliśmy do pociągu. Do Warszawy jechaliśmy we dwóch. W warszawie wsiadło do pociągu wielu takich jak my, szukających przygód z całej Polski, a najliczniejsza i najgłośniejsza była grupa Warszawiaków.
Do Darłowa dotarliśmy już całkiem spora grupą.
Było bardzo wcześnie rano. Drzwi szkoły zamknięte. Miasteczko jeszcze spało. Tylko wokół unosił się smrodliwy zapach.
Postanowiliśmy pójść nad morze do Darłówka. Poszliśmy pieszo. Okazało się, że to około 4 km.
 W Darłówku nie było już smrodliwego zapachu, a wokół unosił się smród uniemożliwiający nam oddychanie. Wyziewy z  miejscowej przetwórni ryb dokładnie zatruwały atmosferę.
Pobiegliśmy na plażę, gdzie od morza wiał oczyszczający powietrze wiaterek.
Większość z kandydatów na wilków morskich po raz pierwszy ujrzało morze.
Nasyciwszy się widokiem i świeżym powietrzem wróciliśmy do otwartej już szkoły w Darłowie.
Po zameldowaniu się i dopełnieniu formalności zakwaterowano nas w salach internatu szkolnego z  piętrowymi, metalowymi łózkami
Szkoła była skoszarowana i panowała tu dyscyplina wojskowa.
Po pierwszym dniu egzaminów, pełni wrażeń z przebytego dnia długo po capstrzyku  nie mogliśmy zasnąć. Na sali panował harmider. W pewnym momencie do sali wpadło kilku dyżurnych z najstarszego rocznika i z wrzaskiem, zapaliwszy światło kazali nam się ubierać i ustawić przy łóżkach.
Następnie na komendę rozebrać i położyć do łóżek. I tak kilka razy. W końcu wybrali dwóch najwolniejszych i kazali położyć się na stołkach, a każdy z chłopaków musiał przyrżnąć mu w siedzenie. Jeżeli słabo uderzył, to zamieniali się miejscami. W końcu kazali nam spać.
Z egzaminami nie miałem problemów, a i na pisemnym z matematyki koledze podrzuciłem zadania.
Po egzaminach wróciliśmy do domu. Wyniki miały być za miesiąc.
W połowie sierpnia ja i kolega otrzymaliśmy pisma ze szkoły z informacją, że zdaliśmy egzaminy, zostaliśmy przyjęci i mamy stawić się 1-go września do szkoły.
Na szczęście mnie już to nie interesowało. Ostygł zapał do morskich podróży. Kolega sam pojechał do Darłowa i tak nasze drogi się rozeszły.
Ja skruszony wróciłem, na szczęście do drugiej klasy technikum.
Pani prof. Wiśniewska, ku memu zadowoleniu  już mnie nie uczyła.
Po technikum poszedłem na dwa lata do wojska, zaś kolega zostawszy rybakiem został wcielony na trzy lata do Marynarki Wojennej. Po wojsku wrócił do Białegostoku i pracował w tutejszej elektrowni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz