Druga połowa sierpnia 1968 roku.
Niedziela.
Świt.
Alarm bojowy.
Zrywamy się z łóżek i z niedowierzaniem wsłuchujemy się w
sygnały grane na trąbce.
Na kompanii nerwowa cisza.
Alarm nie ćwiczebny, a bojowy. Potwierdza to telefonicznie
oficer dyżurny.
Wskakujemy w mundury obijając się w wąskich przejściach
między piętrowymi łóżkami. Ładujemy przybory toaletowe do plecaków, rolujemy
koce i mocujemy do plecaków razem z hełmami.
W biegu, ponaglani
przez dowódców pobieramy broń z magazynku i wybiegamy przed barak.
Podjeżdżają samochody, drużyny gospodarcze ładują sprzęt i
amunicję, podczepiają do samochodów z zaopatrzeniem kuchnie polowe.
Wojsko ładuje się na
samochody i kolumna wyjeżdża z jednostki.
Dziwne opuszczenie koszar przez wojsko.
Wyjazd na poligony odbywały się z wcześniejszym
przygotowaniem jednostki, alarmy ćwiczebne z opuszczeniem jednostki odbywały
się z wymarszem kolumn pieszych.
Tym razem wojsko wyjeżdżało samochodami zabierając cały
sprzęt.
Kolumna poruszała się nie głównymi drogami lecz bocznymi
gruntowymi.
Jechaliśmy kilka
godzin.
W mijanych wsiach na drogę przejazdu wychodzili ludzie,
podawali nam dojrzewające w sadach owoce i ciasto.
Kobiety ocierały chustkami łzy płynące z oczu.
Nie wiedzieliśmy, o co chodzi i skąd taka reakcja ludzi na
nasz przejazd.
Tak bocznymi drogami dotarliśmy na poligon w Czerwonym
Borze, gdzie jednostka się rozlokowała i rozpoczęła ćwiczenia.
Dopiero po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że do
Czechosłowacji wkroczyły wojska Układu Warszawskiego, zaś nasza jednostka
postawiona w stan gotowości bojowej, była w odwodzie.
Płaczące kobiety po drodze żegnały nas jako wyjeżdżających
na wojnę,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz